SKĄD SIĘ WZIĘLIŚMY NA ZANTE CZ.2 04.12.2012
Przezornie, znając zasady panujące w Grecji wiem, że w prawie każdym lokalu jest „przyjaciel klubu” usłużnie informując trenera o nocnym życiu piłkarzy zostaję w hotelu ucinając pogawędkę z Cypryjczykiem, bramkarzem miejscowej drużyny. Jego opowieści o aktualnej sytuacji organizacyjnej klubu nie napawają optymizmem lecz decyduję się wziąć udział w dwóch treningach jednocześnie poznając wartość sportową drużyny. Hmm oględnie mówiąc słabo… Pytam jednego zawodnika dlaczego trenujemy po południu? A on na to, że właśnie wrócił z piekarni. O nieźle! Przyzwyczajony byłem do innych standardów pracy. Rozpytuję dalej: kelnerzy, barmani, pracownicy banku, lotniska, agent ubezpieczeniowy, rolnik, mechanik samochodowy, rybak. Sam meczu nie wygram, a oczekiwania względem obcokrajowców są ogromne. Grecy myślą, że jak wezmą profesjonalistę gole same będą wpadać. Moje obawy przerwał telefon ze Szkocji. Mój brytyjski agent:
– Hi Magic! (mój pseudonim z czasów gdy grałem w Szkocji, ale nie ze względu na to, że byłem taki magiczny lecz po prostu Brytyjczycy mieli problem z wymową mojego imienia) mam dla ciebie gotowy kontrakt bez testów w Izraelu.
– Samochód opancerzony i kamizelki kuloodporne w pakiecie?
– Nie żartuj, ofertę wysyłam mailem, przeglądnij, popytaj kumpli o opinie i oddzwoń jak się zdecydujesz.
I tak po jednym telefonie do znajomego piłkarza Grześka Wędzyńskiego, który spędził w Tel Avivie pięć lat zdecydowałem pożegnać gościnną wyspę i przenieść się do Ziemi Świętej.
Izrael okazał się fantastycznym miejscem do życia. Tak na marginesie przekaz jaki fundują nam media nijak ma się do rzeczywistości. Ok. wiem o czym myślicie. Zgoda, aktualnie jest to tykająca bomba jednakże statystycznie mimo wszystko trudniej zginąć od zamachu bombowego Palestyńczyków, niż na polskich drogach… Izraelskie przygody zostawię na inną okazje, aby nie odbiegać od tematu.
Moje dwudniowe treningi z zespołem z Zante jednak na tyle zapadły w pamięci szefostwu i trenerom, że mój sielankowy pobyt w Izraelu zakłócał cykliczny telefon z Grecji od prezesa klubu z propozycją pracy. Wraz z pogorszającymi się wynikami drużyny APS telefony stały się coraz częstsze a i oferta atrakcyjniejsza.
Święta Bożego Narodzenia spędzaliśmy w Betlejem. Podczas porannej kawy z dodatkiem kardamonu w jednej z nielicznych knajpek niedaleko głównego placu gdzie właśnie odbywa się jakiś polityczny meeting Hamasu zapytałem Aśkę o naszą najbliższą przyszłość:
– Co kochanie, masz ochotę zostać „wyspiarką”?
– Hm… kusząca perspektywa. Izrael jest piękny, ale trochę dużo Muzułmanów wokół, czuję się jakoś nieswojo…Grecja jest bardziej europejska. No i brakuje mi Freddo cappuccino…
– A co z moją świetnie zapowiadającą się karierą? J Trzecia liga to sportowa degradacja… a po za tym będziesz „trzecioligową” żoną (śmiech)
– Mogę być nawet „piątoligową”, ważne, że Twoją! Reprezentacja Polski już ci „nie grozi”, nabiegałeś się już mój dziadku. Czas zacząć sportową emeryturę. Należy ci się. Grecka wyspa to idealne miejsce. Nie uważasz?
– No to… Ku przygodzie!
I tak 4 stycznia 2007 w ekskluzywnych wnętrzach ateńskiego hotelu Hilton nijak mających się do kontraktu sporządzonego długopisem na papierze A4 w kratkę, z przystemplowanym ogromną, drewnianą pieczątką z czasów Giorgosa Papandreu, w obecności niezbyt rozgarniętego sekretarza klubu APS Zakynthos podpisałem umowę, która zmieniła nasze życie na zawsze…
Patrząc z perspektywy czasu pod względem sportowym ten wybór był moim największym błędem. W sporcie nigdy nie wiesz co przyniesie jutro i trudno cokolwiek przewidzieć. Wtedy jednak rzeczywiście poniosła mnie fantazja i widoki na piękne miejsce na wczasy a nie realna ocena sytuacji. Wkrótce okazało się, że moje strzelane bramki nie pomagają, porażka goni porażkę, chłopcy z drużyny handlowali meczami na potęgę i po kilku miesiącach drużyna spadła z ligi z wielkim hukiem, a ja zostałem w CV z brzydkim znamieniem degradacji.
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… Po kilku latach zwiedzania i grania w różnych częściach Grecji (Aigio, Lamia, Amfissa, Ptolemaida) skończyłem karierę otrzymując od mojego niedawnego prezesa klubu stanowisko dyrektora sportowego w Panachaiki Patra. To było prawdziwe przejście na „drugą stronę rzeki”. Niestety to, że nie przebierałem się już w krótkie spodenki nie gwarantowało stabilizacji… Niezadawalające wyniki i brak cierpliwości szefa skutkowało tym, że cały pion sportowy pożegnał się z posadami i zaczęło się nerwowe drapanie po głowie… Wtedy skontaktował się ze mną prezes Zakynthos i zaproponował abym stworzył akademie piłkarską przy klubie.
Powrót do raju.
Dzisiaj mijają trzy lata odkąd przeprowadziliśmy się na stałe na Zante. Przyjechawszy do Grecji mieliśmy ze sobą dwie walizki teraz ciągniemy za sobą siedmiometrowy meblowóz i śmiejącą się trzyletnią Marikę.
Udało się otworzyć akademię, zdobyć jako trener mistrzostwo i puchar lokalnej ligi (na wyspie jest 31 drużyn!) a przede wszystkim dzięki Wam stworzyć Zante Magic Tours- wycieczki skrojone na miarę.
Nowa pasja. Motywacja. Przygoda. Wyzwanie. Niesamowita adrenalina.
Dzięki piłce nożnej poznałem wiele ludzi, ale zawsze zachowywałem pewien dystans do nich (nigdy nie wiesz czy nie rozmawiasz z dziennikarzem) ze względu na to, że byłem osobą publiczną, żyjącą w pewnym kieracie profesjonalizmu. Teraz chłonę życie, jestem wolny dzieląc się z gośćmi opowieściami o swoich greckich doświadczeniach. Mam okazję widzieć szczęśliwą żonę pochłoniętą pracą z fantastycznymi ludźmi jacy przyjeżdżają na „naszą” wyspę. Również tęsknota za Ojczyzną powoduję, że wielu z tych osób stają się nam bardzo bliscy.
Zły sportowy wybór okazał się strzałem w dziesiątkę pod względem życiowym. Zakynthos to rzeczywiście rajskie miejsce do życia i dorastania ale także duża odpowiedzialność. Za Was. Chcemy abyście spędzając wakacje, wybierając nasze towarzystwo w zwiedzaniu wyspy byli szczęśliwi. Tak naprawdę…
Do zobaczenia!
M.N