Jest koniec sierpnia 2006 roku, Volos, Grecja. Po nieudanych testach w duńskim Silkeborg FF wróciłem do mojego obecnego klubu, lecz szukam możliwości odejścia z niego, ze względu na jego fatalną sytuację finansową. Siedzę w mieszkaniu przyjaciela, a jednocześnie współzawodnika w miejscowym Olympiacosie, Emila Nowakowskiego. Popijam popołudniową kawę. Dzwoni telefon. Theopilos, mój grecki menager.
– Halo?
– Nucko, jak się miewasz? Mam dla ciebie ofertę.
– W porządku. Skąd?
– Z raju! (po drugiej stronie słuchawki słychać śmiech)
– Ooo, to już brzmi ciekawiej, lepiej grać za darmo w raju niż w Volos. Co to za klub?
– Zakynthos…
– Która liga?
– Trzecia.
– Dziękuję. Zadzwoń jak będziesz miał coś poważniejszego. Gia!
Odkładam słuchawkę. Po chwili znowu dzwoni Theopilos.
– Słuchaj, wiem, że jeszcze nie grałeś tak nisko, ale wysłuchaj mnie do końca. Znamy się nie od dziś i wiem, że nie liczy się dla ciebie tylko kasa. Jest to wyspa, gdzie, raz na jakiś czas, wyjeżdżam na wakacje. Mój przyjaciel z Aten ma tam dom. Prezes tamtejszego klubu prosił go o pomoc w znalezieniu napastnika i stąd telefon do ciebie. Jedź, rozejrzyj się, niczym nie ryzykujesz, a w międzyczasie będę pracował nad czymś ciekawszym sportowo. Jak zobaczysz tę wyspę, zakochasz się.
– Ok. przemyślę.
Po dwóch dniach czekania „na lepszą sportowo ofertę”, wyszukując informacji w necie, postanowiłem przyjrzeć się z bliska tej nowej i nieznanej dla mnie wyspie i klubowi.
Wyruszając w drogę z Volos nie mam jeszcze pojęcia, że los zgotuję mi niespodziankę i kolejne lata spędzę w czterech miastach, które będą na jej trasie. Za Lamią zatrzymuję się na chwilę w Thermopilach, by oddać hołd mojemu antycznemu bohaterowi, królowi Sparty – Leonidasowi, który z pomnika dumnie unosi miecz i tarcze, przypominając, że, broniąc „gorących wrót”, nawet w trzystu można stawić opór dziesięciotysięcznej armii Persów. Ach, to był Kozak! Gdzie ci dzisiejsi Grecy zgubili to męstwo i odwagę? Później pracując jako trener , nie raz próbując zmotywować moich zawodników do walki, odwoływałem się do ich przodków. Charaktery tych dzielnych ludzi kształtowało siermiężne wychowanie, lojalność i niezwykły etos żołnierski.
Zostawiając za sobą malownicze wybrzeże Morza Egejskiego, tajemnicze i dziewicze góry Parnasu, mijam starożytne Delfy i nowoczesnym mostem w Patrze tnę Zatokę Koryncką, przeprawiając się na Peloponez. Jeszcze tylko godzinka przeprawy promowej z miejscowości Kilini i już widzę majaczące na widnokręgu zarysy wyspy Zakynthos.
Bardzo sympatyczni przedstawiciele klubu APS Zakynthos witają mnie kwiatami i wiozą do hotelu w miejscowości Laganas. Jest późny wieczór, moim oczom ukazuje się morze neonowych świateł, roznegliżowane turystki, pełne bary i wszechogarniająca muzyka dobiegająca z niezliczonych dyskotek. Samochód z trudnością przejeżdża przez tłum ludzi wprost wylewających się z półotwartych, nocnych lokali.
–O f…k! I ja mam tu grać w piłkę!? Pomyślałem.
Znając zasady panujące w Grecji, wiem, że w prawie każdym lokalu jest „przyjaciel klubu” usłużnie informujący trenera o nocnym życiu piłkarzy. Przezornie zostaję więc w hotelu, ucinając pogawędkę z Cypryjczykiem, bramkarzem miejscowej drużyny. Jego opowieści o aktualnej sytuacji organizacyjnej klubu nie napawają optymizmem, lecz decyduję się wziąć udział w dwóch treningach, by jednocześnie poznać wartość sportową drużyny.
Hmm… oględnie mówiąc, słabo… Pytam jednego zawodnika, dlaczego trenujemy po południu? A on na to, że właśnie wrócił z piekarni. O nieźle! Przyzwyczajony byłem do innych standardów pracy. Rozpytuję dalej: kelnerzy, barmani, pracownicy banku, lotniska, agent ubezpieczeniowy, rolnik, mechanik samochodowy, rybak. Sam meczu nie wygram, a oczekiwania względem obcokrajowców są ogromne. Grecy myślą, że jak wezmą profesjonalistę, gole same będą wpadać. Moje obawy przerwał telefon ze Szkocji. Mój brytyjski agent.
–Hi Magic! (mój pseudonim z czasów, gdy grałem w Szkocji, ale nie ze względu na to, że byłem taki magiczny, lecz po prostu Brytyjczycy mieli problem z wymową mojego imienia) mam dla ciebie gotowy kontrakt w Izraelu.
–Samochód opancerzony i kamizelki kuloodporne w pakiecie?
–Nie żartuj, ofertę wysyłam mailem, przeglądnij, popytaj kumpli o opinie i oddzwoń jak się zdecydujesz.
I tak po jednym telefonie do znajomego piłkarza, Grześka Wędzyńskiego, który spędził w Tel Avivie pięć lat, decyduję się pożegnać gościnną wyspę i przenieść się do Ziemi Świętej.
Izrael okazuje się fantastycznym miejscem do życia. Tak na marginesie, przekaz, jaki fundują nam media, nijak ma się do rzeczywistości. OK, wiem o czym myślicie. Zgoda, aktualnie jest to tykająca bomba, jednakże statystycznie, mimo wszystko trudniej zginąć od zamachu bombowego Palestyńczyków, niż na polskich drogach…
Moje dwudniowe treningi z zespołem z Zante na tyle zapadły w pamięci szefostwu i trenerom, że mój sielankowy pobyt w Izraelu zakłóca cykliczny telefon z Grecji od prezesa klubu z propozycją pracy. Wraz z pogorszającymi się wynikami drużyny APS telefony stają się coraz częstsze, a i oferta atrakcyjniejsza.
Święta Bożego Narodzenia spędzam z moja żoną w Betlejem. Podczas porannej kawy z dodatkiem kardamonu, w jednej z nielicznych knajpek niedaleko głównego placu, gdzie właśnie odbywa się jakiś polityczny meeting Hamasu, pytam Aśkę o naszą najbliższą przyszłość:
– Co kochanie, masz ochotę zostać wyspiarką?
–Hm… kusząca perspektywa. Izrael jest piękny, ale trochę dużo Muzułmanów wokół, czuję się jakoś nieswojo… Grecja jest bardziej europejska. No i brakuje mi Freddo cappuccino…
–A co z moją świetnie zapowiadającą się karierą?(śmiech), trzecia liga to sportowa degradacja… Poza tym będziesz trzecioligową żoną! – roześmiałem się.
–Mogę być nawet piątoligową, ważne, że twoją! Reprezentacja Polski już ci nie grozi, nabiegałeś się już mój dziadku. Czas zacząć sportową emeryturę. Należy ci się. Grecka wyspa to idealne miejsce. Nie uważasz?
–No to… Ku przygodzie!
Tak, 4 stycznia 2007 roku, w ekskluzywnych wnętrzach ateńskiego hotelu Hilton, nijak mających się do kontraktu sporządzonego długopisem na papierze A4 w kratkę, z przystemplowanym ogromną, drewnianą pieczątką z czasów Giorgosa Papandreu, w obecności niezbyt rozgarniętego sekretarza klubu APS Zakynthos, podpisuję umowę, która zmienia nasze życie na zawsze…
Patrząc z perspektywy czasu, pod względem sportowym ten wybór był moim największym błędem. W sporcie nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro i trudno cokolwiek przewidzieć. Wtedy jednak rzeczywiście poniosła mnie fantazja i widoki na piękne miejsce na wczasy, a nie realna ocena sytuacji. Wkrótce okazało się, że moje strzelane bramki nie pomagają, porażka goni porażkę, chłopcy z drużyny handlowali meczami na potęgę i po kilku miesiącach drużyna spadła z ligi z wielkim hukiem, a ja zostałem w CV z brzydkim znamieniem degradacji.
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… Po kilku latach zwiedzania i grania w różnych częściach Grecji (Aigio, Lamia, Amfissa, Ptolemaida), skończyłem karierę, otrzymując od mojego niedawnego prezesa klubu stanowisko dyrektora sportowego w Panachaiki Patra. To było prawdziwe przejście na drugą stronę rzeki. Niestety to, że nie przebierałem się już w krótkie spodenki, nie gwarantowało stabilizacji… Niezadawalające wyniki i brak cierpliwości szefa skutkowały tym, że cały pion sportowy pożegnał się z posadami i zaczęło się nerwowe drapanie po głowie… Wtedy skontaktował się ze mną prezes Zakynthos i zaproponował, abym stworzył akademię piłkarską przy klubie.
Powrót do raju.
*
Dzisiaj mijają trzy lata odkąd przeprowadziliśmy się na stałe na Zante. Przyjechawszy do Grecji, mieliśmy ze sobą dwie walizki. Teraz ciągniemy za sobą siedmiometrowy meblowóz i śmiejącą się córeczkę Marikę.
Udało się otworzyć akademię, zdobyć jako trener mistrzostwo i puchar lokalnej ligi (na wyspie jest 31 drużyn!), a przede wszystkim dzięki Wam stworzyć Zante Magic Tours – wycieczki skrojone na miarę.
Nowa pasja. Motywacja. Przygoda. Wyzwanie. Niesamowita adrenalina.
Dzięki piłce nożnej poznałem wielu ludzi, ale zawsze zachowywałem do nich pewien dystans – nigdy nie wiesz czy nie rozmawiasz z dziennikarzem – ze względu na to, że byłem osobą publiczną, żyjącą w pewnym kieracie profesjonalizmu. Teraz chłonę życie, jestem wolny, dzieląc się z gośćmi opowieściami o swoich greckich doświadczeniach. Mam okazję widzieć szczęśliwą żonę pochłoniętą pracą z fantastycznymi ludźmi, którzy przyjeżdżają na „naszą” wyspę. Również tęsknota za Ojczyzną powoduje, że wiele z tych osób staje się nam bardzo bliskich.
Zły sportowy wybór okazał się strzałem w dziesiątkę pod względem życiowym. Zakynthos to rzeczywiście rajskie miejsce do życia i dorastania, ale także duża odpowiedzialność. Za Was. Chcemy abyście spędzając wakacje, wybierając nasze towarzystwo w zwiedzaniu wyspy byli szczęśliwi. Tak naprawdę…
Do zobaczenia!
Maciej Nuckowski, Zakynthos, maj 2012
Kilka słów trzy lata później…
Nadszedł grudzień 2015 roku. Trudno powiedzieć, kiedy upłynęły trzy lata od napisania powyższych słów. Wiele się od tego czasu wydarzyło, jednak kilka najważniejszych spraw pozostało niezmiennych.
Nadal mieszkamy na Zante i pełni zapału, z niegasnącą wciąż pasją, ukazujemy Wam niebywałą różnorodność, piękno i wdzięk wyspy.
Śmiało możemy jednak powiedzieć, że przez ten czas wiele się nauczyliśmy, co więcej ta lekcja nadal trwa. Znacznie powiększyła się także nasza magicowa rodzina. Dzięki Wam, tysiącom naszych Rodaków, którzy nam zaufali, spędzili z nami swój wakacyjny czas, Zante Magic Tours tworzy dzisiaj już spora, bo ponad dwudziestoosobowa ekipa! Dzisiaj mamy już na Zakynthos swoje biura, busy z naszej floty mkną przez kręte drogi Zante, łodzie przemierzają lazurowe wody Morza Jońskiego, a nasz żółw rozpoznawalny jest już na całej wyspie.
Nie zmienia się jednak najważniejsze! Kieruje nami pasja, miłość do Grecji i tego, co robimy. W naszym zespole pracują ludzie w różnym wieku i z odmiennym doświadczeniem. Wszystkich ich cechuje jednak otwartość, życzliwość i nieodparta chęć spotkania z drugim człowiekiem, a to przecież podstawa naszej pracy.
W rodzinnej i przyjaznej atmosferze, pełni pasji, zapału i energii, dzielimy się z Wami naszą wiedzą o Zakynthos, Kefalonii, Wyspach Jońskich, Grecji i jej mieszkańcach, a każdy Wasz uśmiech podczas wspólnej wycieczki jest dla nas kolejną motywacją…
Do zobaczenia na Zakynthos!
Zakynthos, grudzień 2015